Recenzja filmu

Underdog (2019)
Maciej Kawulski
Eryk Lubos
Mamed Chalidow

Waga piórkowa

Starcia z "Underdoga" – o ile można tym mianem określić dwie kadłubkowe sceny – są niemiłosiernie przestylizowane, źle zrytmizowane i ślamazarne (ilość slow-mo przekracza dopuszczalne normy) oraz
Jesteśmy w obskurnej hotelowej toalecie, gdzie zawinięty w folię i zanurzony po szyję w wodzie zawodnik MMA, Kosa (Eryk Lubos), wypaca zbędne kilogramy. Obok jego trener, prowincjonalny sensei z zespołem Tourette'a (Janusz Chabior), załatwia potrzebę na sedesie i jednocześnie raczy swojego podopiecznego złotymi radami. Za chwilę obaj staną do pojedynku życia, ale póki co muszą w mało fotogeniczny sposób powalczyć z własną fizjologią. Humor, tragizm i patos w jednym.  


Podobne sceny to najfajniejsze momenty filmu Macieja Kawulskiego – chwile, gdy opowieść o hartowaniu stali zamienia się w historię przeczołganych, starych facetów, którzy mają tylko siebie. Niestety, "Underdog" jest jak bokser, który markuje potężny hak, by następnie ledwie spoliczkować przeciwnika. Kilka chwil później widzimy już całkiem inny obrazek: oto półnagi Kosa, zroszony deszczem, walczy z cieniem w zamglonym lesie - przy akompaniamencie pompatycznej muzyki, w zwolnionym tempie. Wszystko to oczywiście bardzo ładne, jednak niespójne pod względem tonacji: no bo co my tu właściwie oglądamy? Osadzoną w Ełku, przaśną wersję "Rocky’ego", w której walka bohatera naprawdę ma jakiś ciężar? Czy może teledysk dla małych chłopców, którzy marzą o bicepsach ze stali? Wydaje mi się, że debiutant Kawulski – w cywilu jeden ze współzałożycieli federacji KSW – sam nie wiedział. Nic dziwnego, że wyszło mu coś pomiędzy dramatem o sporych (i częściowo spełnionych) ambicjach a rozciągniętym do pełnego metrażu spotem reklamowym. 

Ekranowy konflikt Lubosa oraz gwiazdy mieszanych sztuk walki Mameda Chalidowa sprawdza się jako marketingowy haczyk, jednak na ekranie wypada blado. Ten pierwszy gra faceta, który ze szczytu spadł na samo dno, a teraz, cegiełka po cegiełce, próbuje poukładać życie na nowo. Ten drugi szuka rewanżu za pojedynek z Kosą – wprawdzie wygrany, lecz przez dyskwalifikację rywala, więc rachunek krzywd wciąż mu się nie zgadza. Jest w gruncie rzeczy troskliwym misiem o nieskalanym honorze, trajkoczącym bez ustanku o metafizycznej nici łączącej współczesnych gladiatorów. W podobną komunię dusz wierzę na słowo – jako że Chalidow gra w dużej mierze siebie, zapewne wie, co mówi. Wciąż jednak uważam, że takie rozdanie kart nie służy dramaturgii. Ciężko przejąć się pojedynkiem, w którym wszyscy są harcerzami. Podobnie jak filmem, w którym jedynym czarnym charakterem jest alkohol. 

Chalidow pojawia się na ekranie, żeby wypowiedzieć kilka mądrości, założyć parę chwytów oraz spojrzeć z dachu warszawskiego wieżowca na świat maluczkich. Czyni to w sposób naturalny i charyzmatyczny, lecz z oczywistych względów cały ciężar spoczywa na Lubosie oraz wyrównanej stawce drugoplanowych aktorów. Niejednoznaczne relacje bohatera ze sparaliżowanym bratem (wyśmienita rola Tomasza Włosoka pozwala uspokoić się nieco przed premierą "Diablo. Wyścigu o wszystko"), weterynarką Niną (Aleksandra Popławska) oraz jej nastoletnią córką (Emma Giegżno) to najlepiej napisane i zagrane partie tekstu. Lubos uruchamia cały arsenał chrząknięć, pomruków i spojrzeń spode łba, które obnażają jego wrażliwe wnętrze, z kolei Włosok, Popławska i Giegżno budują emocjonalnie stonowany kontrapunkt dla jego efektownej roli. I nawet gdy scenarzysta Mariusz Kuczewski asekuruje się sensacyjnym (czytaj: niepotrzebnym) wątkiem rosyjskiej mafii, zapewniają filmowi minimum psychologicznej wiarygodności. 


Nie mam do Kawulskiego pretensji ani o błędy dramaturgiczne, których w gruncie rzeczy robi niewiele, ani o prowadzenie aktorów, z którymi radzi sobie doskonale. Zastanawia mnie natomiast, gdzie hibernował, kiedy Ryan Coogler razem z francuską operatorką Maryse Alberti wyznaczali nową jakość ekranowych pojedynków w "Creedzie", a Gavin O’Connor pokazywał w "Wojowniku", że walki MMA mogę być hipnotyzującym tańcem okrwawionych, spoconych ciał. Starcia z "Underdoga" – o ile można tym mianem określić dwie kadłubkowe sceny – są niemiłosiernie przestylizowane, źle zrytmizowane i ślamazarne (ilość slow-mo przekracza dopuszczalne normy) oraz zmontowane w blenderze. W połączeniu z niekonsekwentną poetyką oraz kilkoma świadectwami inscenizacyjnego talentu Kawulskiego składają się dokładnie na ten obraz, który nam obiecano – "pierwszy polski film o MMA". "Underdog" przetrwał pierwszą rundę, ale do mistrzowskiego pasa wciąż daleka droga. 
1 10
Moja ocena:
5
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Współczesne polskie kino to nie tylko bezmózgie komedie romantyczne, albo filmy z hurtowni Vega. Czasem... czytaj więcej
Jeszcze nie tak dawno świadomość Polaków na temat MMA była niewielka. Kilka lat później jednak każda gala... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones